Na Antarktydzie następuje rozpad lodowca. Zjawisko jest filmowane i
emitowane na cały świat, a relacjonuje je Grace Logan. W pewnym momencie
ona, ekipa telewizyjna, a wraz z nimi widzowie na całym świecie są
świadkami niesamowitego zdarzenia. Na niebie pojawia się świetlisty
znak. Nikt nie wiem dlaczego i co oznacza, ale na pewno stoi za tym
jakaś ogromna siła. Ufo, znak od Boga czy sprytna manipulacja? Kolejne
rozdziały przeprawiają nas przez setkę bohaterów, w tym Matta Sherwooda,
człowieka demolkę, drobnego złodziejaszka ze stali, który pokonuje gang
szalonych naukowców i ich gorylów. Matt jest nie do zdarcia, tam gdzie
inni giną od ciosów, lub kul on brnie nieustraszenie do przodu,
zabijając jednym ciosem. Litości... Czekałam tylko, aż w finalnej scenie
zmiecie łokciem jakiegoś oprycha i prześpi się z Grace doprowadzając ją
do setki orgazmów na minutę. Niestety nie doczekałam się, bo wróćmy do
najważniejszego, czyli tajemnego znaku, który okazał się wielką ściemą.
Cała książka to wielka ściema. Kusi okładką, zachęca fabułą. Piękna
dziennikarka, uduchowiony zakonnik mieszkający w samotni, lodowce,
pustynia, pościgi, wyścigi, bójki, zdrady, kłamstwa, pieniądze i śmierć.
Wszystko i nic. Nie wiem jakim cudem doczytałam do końca, ale
zdecydowanie odradzam. Będę się wystrzegać tego autora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz