Sympatyczna rodzina Creedów przeprowadza się do nowego, urokliwego
domu. Już sam początek przeprowadzki zaczyna się koszmarnie. Nie mogą
znaleźć kluczy do domu, młodsze dziecko zostaje ugryzione przez osę, Louis i Rachel są wkurzeni i zmęczeni. Z pomocą przychodzi nowo poznany sąsiad
Jud Crandall, który będzie im towarzyszył prawie do ostatnich stron tej powieści.
Kolejne dni mijają na rozpakowywaniu i aklimatyzacji. Sympatyczny sąsiad ostrzega rodzinę przed niebezpieczną drogą obok ich domu i pokazuje okolicę.
Podczas jednej z wypraw, okazuje się, że za ich domem jest droga prowadząca na leśną
polanę, na której znajduje stworzony przez dzieci cmentarz dla zwierząt z
małymi nagrobkami okraszonymi imionami psiaków, kotów i świnek
morskich. Rachel nie jest zachwycona tym miejscem. Boi się, że wizyta na cmentarzysku może źle wypłynąć na córkę Ellie, co jest punktem zapalnym prowadzącym do kłótni między małżonkami. Już na tym etapie powieści nasunęły mi się dwie refleksje. Pierwsze dotyczyła dzieci i ich uświadamiania odnośnie śmierci. To bardzo trudny temat dla rodziców, z jednej strony nie chcą straszyć dzieci, z drugiej nie mogą zataić prawdy. Śmierć jest częścią życia, mały człowiek musi mieć taką świadomość, ale jak subtelnie i prawidłowo przekazać dziecku tę prawdę życiową?
Drugim tor moich myśli biegł ku pojęciu jakim jest małżeństwo, począwszy od kłótni i złości, skończywszy na zaufaniu i miłości. King często porusza temat małżeństwa, a ja zapisuję najciekawsze cytaty z jego książek na temat związków damsko-męskich. W tej książce jest ich mnóstwo, a najbardziej zastanowił mnie ów fragment:
"Często podejrzewał, że jedną z rzeczy
pozwalających im utrzymać małżeństwo w czasach, gdy każdy rok przynosił
wieści o rozpadzie związków kolejnych przyjaciół, było poszanowanie
tajemnicy, na wpół dostrzeżonej, lecz nigdy nie dopowiedzianej myśli, że
w gruncie rzeczy coś takiego jak małżeństwo, związek nie istnieje -
każda dusza trwa samotnie, nie poddając się próbom racjonalizacji. To
właśnie była tajemnica. I nieważne, jak dobrze zna się swojego partnera,
od czasu do czasu każdy natrafia na niespodziewany mur bądź wpada w
nieoczekiwaną pułapkę. A czasami (dzięki Bogu nieczęsto) natrafiamy na
chwilę absolutnej obcości, coś jak niewidoczna turbulencja, która bez
żadnych przyczyn może wstrząsnąć samolotem - przekonanie,
przeświadczenie, którego istnienia nigdy się nie podejrzewało, tak
osobliwe (przynajmniej dla nas), że wydaje się niemal graniczące z
psychozą. A wówczas trzeba stąpać bardzo uważnie, jeśli ceni się swoje
małżeństwo i spokój ducha. Należy pamiętać, że gniew z powodu podobnego
odkrycia to domena głupców wierzących, iż jeden umysł może naprawdę
poznać drugi."
Ale wracając do książki... Louise zaczyna swoją pracę jako lekarz kampusu akademickiego.
Spodziewa się gorączki, wszy, drobnych zadrapań, ale bardzo szybko staje
się świadkiem okrutnego wypadku i towarzyszem ostatnich minut
umierającego studenta. Mimo faktu, iż śmierć nie jest dla niego niczym
nowym nawiedzają go dziwne koszmary, chociaż ów największy dopiero przed
nim. Wszystko zaczyna się w momencie gdy Rachel i dzieci jadą na święta
do jej rodziców, a Louise zostaje w domu sam z kotem sześcioletniej
córeczki Winstonem Churchillem.. Zwierzątko zostaje przejechane przez ciężarówkę, a sąsiad i jednocześnie już przyjaciel wpada na pewien pomysł... Wszystko co dzieje się potem jest dziwne, mroczne i
złe. Poznajcie Churcha, dzikiego, dziwnego kota...
Na początku byłam rozczarowana, chciałam się bać, bo to ponoć bardzo straszna książka, a
tutaj jakaś rodzinna sielanka. Od powrotu kota przewidywałam, że stanie
się coś jeszcze gorszego i już wiedziałam jak książka się skończy,
jednakże taki rozwój akcji zmroził mnie totalnie. Jestem matką. Czytanie
o chorobach i śmierci dzieci zawsze wywołuje we mnie silne emocje.
Długo nie mogłam się pozbierać po tej historii. Autor pokazał, że
najgorszym koszmarem nie są jakieś dziwne złe istoty, duchy, zjawy i
diabły, ale śmierć bliskich.
Poza tym King udowadnia, że poza podsycaniem napięcia i grozy jest także dobrym powieściopisarzem.
Wspaniale opisał poszczególne postaci, począwszy od głównego bohatera
Lousia, wraz z jego rodziną, poprzez krzepkiego, poczciwego Juda, aż do
pewnego siebie, bogatego teścia. Każdy jest inny, charakterystyczny i ciekawy. Jednakże najważniejsza w tej historii jest groza, przekraczająca moją fantazję.
"Nie należy wierzyć, iż istnieją granice grozy,
którą zdolny jest przyjąć ludzki umysł. Wręcz przeciwnie, wszystko
wskazuje na to, iż w miarę jak ciemność staje się coraz głębsza, głębia
owa zaczyna rosnąć wykładniczo - i choć nie chcemy tego przyznać, to
doświadczenie podpowiada nam, iż kiedy koszmar staje się dość czarny,
groza zaczyna rodzić grozę, a jedno przypadkowe zło płodzi następne,
często rozmyślne złe czyny, póki w końcu wszystkiego nie pochłonie
ciemność. Najstraszniejszym zaś pytaniem pozostaje to, ile dokładnie
grozy może znieść ludzki umysł i wciąż zachować niezłomną, nieugiętą
łączność z rzeczywistością. Trudno ukryć, że podobne wydarzenia mają w
sobie coś z absurdu. W pewnym momencie wszystko staje się zabawne.
Możliwe, że w tej właśnie chwili nasze zdrowie umysłowe zaczyna albo
ratować się przed upadkiem, albo też załamywać i pękać. To moment gdy
człowiekowi wraca poczucie humoru."